Są takie miejsca i wydarzenia, które na długo zostają w sercu i stają się dla nas tak cenne, że wolimy schować je przed światem, żeby ich nam nikt nie odebrał, nie zawłaszczył, nie spopularyzował za bardzo. Takim miejscem jest Swystowy Sad w Beskidzie Niskim oraz pewne biegowe spotkanie w kobiecym gronie, jakie odbywało się tam przy wrześniowym słońcu.Był to pierwszy obóz, jaki zorganizowaliśmy w innych, polskich górach niż Tatry. Był to też pierwszy nasz obóz na prawdziwym końcu świata..
Oprócz słońca były i mgły, i złociejące już liście, i deszcz. Było nieśpieszne bieganie po okolicznych, lesistych wzniesieniach, wśród łąk będących niegdyś ogrodami Łemków oraz przez rzeki, którymi wciąż przepływają szepty łemkowskich historii. Były wreszcie sesje jogi, które pomagały ukoić zmęczone treningami mięśnie.
Monika: „Z obozu Tatra Running Women Camp w Beskidzie Niskim wyjechałam naprawdę wzmocniona. Poczułam prawdziwą siłę kobiet, które na co dzień walczą o siebie w życiu, pokonując własne słabości, ale też pomagają innym i znają tę magiczną moc, jaką daje wzajemne wsparcie i dzielenie się swoimi doświadczeniami – czasem tak różnymi, a czasem zdumiewająco podobnymi… Doznałam prawdziwego zmęczenia i bólu mięśni z jednoczesnym zachwytem, że się udało, przeżyłam chwilę zadumy w miejscach, gdzie kiedyś stały łemkowskie wioski, podczas odprężających pozycji w jodze po biegu, w trakcie wieczornych dyskusji przy znakomitych, prostych posiłkach wegeteriańskich serwowanych z sercem przez gospodarzy. A wszystko przetykane chwilami zwykłej frajdy, dziecięcej radości na łące, na belach siana czy podczas pozowania do zwariowanych zdjęć. Dużo emocji, dużo wrażeń, a do tego niewątpliwa poprawa techniki biegowej dzięki fachowemu wsparciu nieocenionej trenerki Magdy”.
O tym, że Beskid Niski nie jest wcale niski przekonały się uczestniczki obozu Tatra Running Women Camp przebiegając podczas jednego z treningów przewyższenie 900m.n.p.m.
(zdobyłyśmy najwyższy szczyt polskiego Beskidu Niskiego- Lackową, liczący – ba!-1000m wysokości). Taka deniwelacja to tyle, co wbiec na Kasprowy Wierch z Kuźnic. W Tatrach odbywa się to naturalnie na krótszym niż w Beskidach dystansie. Jeśli natomiast chodzi o możliwość pokonywania technicznych zbiegów i stromych, wymagających podbiegów, to każdy ambitny amator biegania znajdzie tam swój poligon treningowy. Dodatkową, nieznaną w Tatrach trudnością techniczną jest w Beskidzie Niskim dywan z bukowych liści pokrywający kamienie na szlakach. Taki teren wymaga od biegacza wyjątkowej sprawności i koordynacji ruchowej. Można tylko spróbować sobie wyobrazić, jak to niegdyś w Tatrach było, zanim górnictwo, hutnictwo i masowy wypas owiec doprowadziły do całkowitej zagłady pierwotnych, bukowych lasów tatrzańskich.
Agnieszka: „Mimo, że był to obóz biegowy, udało mi się w tym czasie zwolnić”. Intensywność i dynamika połączone z wyciszeniem i głębokim spokojem –czy takie połączenie jest możliwe? Cztery wrześniowe dni na obozie biegowo-jogowym pokazały, że tak. Swystowy Sad to bowiem miejsce magiczne, w którym gospodarzami są, można rzec, otwarte serca właścicieli. Wcale nie tak łatwo o taki typ gościnności w dobie kapitalizmu. Owe serca widać w każdym detalu wnętrz, które gospodarze oferują do spania i na każdym talerzu, na którym serwują wegetariańskie posiłki swoim gościom. „Gość dom – Bóg w dom” nabiera realnego sensu w tamtejszych przestrzeniach.
Ala: „Swystowy Sad to miejsce zasługujące na osobne słowo. Trafić tu nie tak łatwo. Trzeba dojechać na koniec świata, a następnie skręcić w prawo i z niedowierzaniem pokonać jeszcze kilka kilometrów. Warto przebyć tą drogę, by dać się rozpieszczać łemkowskiej gościnności i doświadczyć na właśnie skórze jak wygląda życie w całkowitej zgodzie z naturą, z dala od zasięgu. Choć brzmi to niezbyt roślinnie, w wegetariańskie dania gospodarze wkładają całe swoje serca. Mam nachalną czasami pamięć do smaków i pasty z orzechów, słonecznika, pierogi czy kalafiorowe devolaie nie dadzą o sobie zapomnieć”.
Jak na biegowy obóz przystało, nie mogło zabraknąć ćwiczeń dynamizujących i wspierających technikę biegu. To bardzo ważny element, zwłaszcza bo kilkugodzinnym bieganiu po górach. Dobrze jest zbierać dobre nawyki treningowe i korzystać z rad fachowców, których w codziennym życiu, po powrocie na niziny, po prostu brakuje.
Agnieszka: „Co mi się najbardziej podobało? Ciężko jest wybrać jedną rzecz, ale na pewno bieganie przez potoki. Normalnie bym się na to nie odważyła bo przecież zimno, bo buty się zamoczą. A było to rewelacyjne przeżycie! Świetną sprawą są ćwiczenia dynamizujące i wspierające technikę biegu, które trenerka przeprowadziła z nami (…)Dodatkowo wideoanaliza techniki biegu była bardzo pomocna, można było zaobserwować swoje błędy i próbować je korygować”.
Samo bieganie po górach Beskidu Niskiego daje wyjątkowe wrażenie bycia najbliżej przyrody sensu stricte. Przy założeniu, że biegniemy odpowiednio spokojnie, a nasz galopujący oddech i tętno nie oddzielają nas od rzeczywistości wokół, owo wrażenie bycia w symbiozie z przyrodą potęguje się. Na szlaku niemal wcale nie spotyka się turystów, dzięki czemu można wsłuchać się w każdy dźwięk przychodzący z głębi lasu, usłyszeć każdy krok jelenia, który w ten wrześniowy czas samotnie wędruje świętując czas jelenich godów, czyli rykowisko. Będziemy na pewno w Beskid Niski wracać!